środa, 1 grudnia 2010

PQS

Wracamy z udanej premiery albumu, w którym ujawnił się typograficzny urok tego miasta. Szyldy i neony, ogłoszenia i naklejki, treści wszelkiej maści, spotkania wzorów harmonijnych z niechlujnymi, przejrzystych z bełkotliwymi, klarownych z umorusanymi antytalentem pochwycono w zgrabną formę książki.
Natchnieni zapachem grzanego wina z goździkami, także obecnego w ciasnym sklepiku, gdzie wystawiono ową nienachalnego formatu książeczkę, z uroczych uliczek wychodzimy w otwartą połać placu i zderzamy się, na szczęście nie z nadjeżdżającym tramwajem, ale z tak zwaną siatką, rozpiętą na całej długości i wysokości południowej pierzei placu. 
W papierowej torebce dzierżona zadrżała butla wina, nasilający się z każdą minutą nocy mróz nie wzburzył takiej fali ciar, co ów monumentalny obraz płaskiego talerza, na którym złożono kawał mięsa o rozmiarach monstrum, świeżo urżnięty ze świńskiej dupy.
Podskakuję i krztuszę się głośno, jakby mnie ten widok chciał udławić.
Niesamowite, jakich to brzydactwo rozmiarów! Każdy jego fragment podjudza do nieżyczliwych uwag. Oto czysta, klarowna destylacja prymitywnych łechtań, bezbłędny katalizator złych emocji. Dulska, Lepper i pozostała czereda wykreowanych monstr daje mu aplauz na stojąco. I napewno będą bisy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz